piątek, 30 stycznia 2015

Jeb kurwa, jak będzie mi się chciało to zmienie, ale raczej nie zmienie i nie dlatego, że mi się nie będzie chciało, ale dlatego, że i tak w końcu ta opcja wyda mi się najlepszą.

Nie przez brak lepszych, ale przez ich fałszywość, wstydzenie się (chuj, nie będzie ladnie ujęte, słowniki synonimów, ile opcji by nie podawały, nigdy się nie przydadzą) emocji (maskowanie emocji, hasztagjebkurwa i 2 minuty życia stracone na szukaniu tego w googlach -,-), cenienie płytkich wartości, przerost formy nad treścią i parę innych, więc niech kurwy wiedzą gdzie ich miejsce.

...

W sumie to na początku notki.
Na samiutkim początku, kurwa nawet przed akapitem i moim standardowym "ej kurwa, bez kitu", podkreślającym mój nagły przebłysk, wzrost świadomości i wagę tego co będzie po nim.
Choć tak naprawdę można go odebrać jako chęć zwrócenia na siebie uwagi przez zaczepkę, delikatny atak, który i tak najprawdopodobniej wynika z chęci obrony i zapewnienie szczerości ze swojej strony z nutką oczekiwań jej również względem siebie.


Tak naprawdę nie mam pojęcia o czym chciałam pisać, bo ilość kart z których korzystam w tym samym stopniu co z... w sumie chuj. Nie wiem o czym chciałam pisać i chuj.
Tyle.

Od dzieciaka uczą nas, że po każdym zdaniu twierdzącym powinno być bo.
Nawet kurwa nie "bo", tylko "ponieważ", bo "bo" jest niekulturalne, bo "bo" możesz sobie mówić do kolegi, bo do kolegi nie musisz być kulturalny...

I kurwa co? I ich też tak uczyli, uczyli ich Ci, którzy byli tak uczeni jeszcze te parę lat wcześniej, i my będziemy rozprzestrzeniać tą naukę dalej, i mimo to sami nie znamy powodów własnych zachowań, bo zamiast je znaleźć wolimy je tłumaczyć, bo pod takim kątem stawiają na to nacisk (prowo, hipokryzja, podwójne prowo, czy naprawdę czas odstawić alfę? ^^).


Ogółem spoko uniknąć przedłużenia bezsensownej paplaniny fizyczki  i 3 razy w tygodniu mówić, że się było w łazience, nie że po dzwonku zajrzało się w plan, stwierdziło, że tylko fizyka, odpaliło Vicka i złapało jeszcze ze 2 buszki zielonego.

Ale kurwa nie róbmy z siebie niedorozwinietych kalek.



Dobra, styka, trzeci dzien zapominam o tej notce i tak sobie kurwa jest otwarta robocza pomiedzy innymi kartami.



Meeeeees, nawin cos z kolegami na podsumowanie.






czwartek, 22 stycznia 2015

I gdzie jest teraz Twój Bóg, he?

Ej kurwa, wyobraźcie sobie, że nagle ten Wasz Bóg, właściciel, szefo wszystkich szefów, latający potwór spaghetti czy w co tam wierzycie nagle sobie stwierdza, że w sumie to mu się już nudzi, ma na Was wyjebane i idzie w pizdu się powiesić, bo mu już styknie Waszego pierdolenia? Zostajecie w dupie, nikt już Was nie wysłucha, nikt Wam nie pomoże i nikt nie zaopiekuje się Waszymi nędznymi duszami gdy ten wór mięcha, którego szczytem umiejętności jest osiągnięcie orgazmu zacznie gnić i trzeba będzie spierdalać, bo co to za życie jak tylko leżysz, jebiesz coraz zdechlejszą zdechlizną, a ludzie brzydzą się na Ciebie spojrzeć. Co wtedy?

Jeszcze nie jest najgorzej jeśli jesteście tego świadomi, jeśli ten Wasz kark dokonujący selekcji zajrzy na minutkę, albo zadzwoni, napisze smsa czy chociaż pocztówkę z info:
"sry ludziska, nie widze sensu w życiu, tak tu najebałem, że w sumie sam nie wiem o chuj mi chodziło i czemu to miało służyć. Ide się pierdolnąć, ale to takie moje jazdy, Wam dałem świadomy wybór i pare takich tam innych, chuj tam z resztą, nvm, i tak nie korzystacie, no ale więc no, pamiętajcie żeby kochać bliźnich, nie wypowiadać nadaremno, nie ruchać się jak króliki po kątach i te wszystkie inne i radźta tam sobie tera beze mnie.

Pozdrawiam, Wasz Bóg".

I wszystko jasne.
Wiecie czego się spodziewać.
Jest chujowo, ale przynajmniej wiecie, że jest chujowo.
Mało tego możecie myśleć o tym, że jest chujowo, zrozumieć tą chujowość, tłumaczyć sobie całe jej zchujenie na wszystkie możliwe sposoby żeby pomniejszyć jej chujnię, a w końcu nauczyć się żyć w tej chujni, powrócić powoli do porządku dziennego i tylko czasem poszlochać sobie nad jej chujowym morałem.

A jeśli skurwiel nawet nie raczyłby Was o tym poinformować i już do końca życia żylibyście łudząc się, że ktoś się Wami opiekuje i gadając bezsensownie do zwykłego obrazka za którym nic nie ma (ej kurwa, dobrze, że inni ludzie też by nie wiedzieli o samobójstwie Boga, bo wzięliby Cię za pojeba gadającego do rzeczy).



Ej kurwa dramat.
Koniec, bo to grzech myśleć o takich rzeczach, dzięki Bogu, że to się jak do tej pory nie wydarzyło i módlmy się, aby nigdy nie miało miejsca.


The End.

piątek, 16 stycznia 2015

Szybka rozkmina.

Właśnie mnie naszła taka szybka rozkmina.

Ej bez kitu.
Siedze sobie na łóżku z laptopem i jaram szluga.
Zenek śpi na poduszce.
I nagle sobie uświadamiam, że w pokoju jest od zajebania alfy, z moją delirką jeszcze w pizdu więcej...

I tak sobie myślę (siedzę SOBIE, uświadamiam SOBIE, myślę SOBIE, jaaaa pierdole, ja, ja, ja o,O #ludzieegoistamiznatury) jak on się tego nażre i mi tu pierdolnie?

I tu pojawia się pewna hmm... wizja. Na krótko, ułamek sekundy dosłownie, tak jakby chciała wbić na herbatkę i przed otwarciem drzwi usłyszała "Wypierdalaj, herbatki nie będzie...".
W umyśle przewinęła mi się taka opcja, że Zenuś zdycha, ja z poczucia winy oddaje alfę, nie wiem kurwa, bezdomnym i następuje proces głębokiego umoralnienia bohatera tragi-komicznego... #przypadkinieistnieją
(kurwa, co dzisiaj tak te hasztagi wpierdalam ;ooO/ mniejsza #robaczeknadeskorolce)

Wtem... wizję tę, zanim zdążyła się na dobre pojawić, przerwała mi puenta, z niej wypływająca.

Pomijam cały mechanizm dochodzenia do wniosków, bo mam mózg na zbyt wysokich obrotach i działo się to za szybko, by się nad tym rozwodzić i znów zaczynam pierdolić i pisać za długie zdania... -.-


Wnioski takie, że życie mojego kota jest więcej warte od mojego.




hehehehe

czwartek, 15 stycznia 2015

Tylko Tyy i... i alfik.

"Spokooojnie... byle do jutra.
Już jutro, za paaare h dojdzie przesyłka.
Już niedługo, Słoneczko, juuuż niedługoo...

Dasz radę Kochanie, jeszcze troszkę, wytrzymasz.
I będzie taaak pięknie, będziesz wszystkim, nie będzie nikogo, niczego, tyyyylko Tyyy... tyyylko Tyyy i...


i alfik..."

Kurwa.

To nawet nie jest tak, że Ja się łapię na takich myślach.
Ja byłam w pełni świadoma ich powstawania.
Dopieszczałam je.
Drapałam kurwa pod bródką.
Dbałam o nie i pilnowałam żeby nic im nie było w stanie przeszkodzić.

Jestem nich świadoma też teraz.
Nich, tak samo jak ich nieodwracalności.
Ich siły.
Ich władzy nad moim ciałem i (jak narazie głównie) umysłem.
Ich dominacji nad wszystkim innym.


ii?




I się zgadzam.

Definitywnie.


........................................................................

Coś musi mną kierować.
Musi kurwa.
Bo jeśli człowiekiem nic nie kieruje pojawia się obojętność.
Obojętność na wszystko.
Ta obojętność, do której dążymy biorąc różnego rodzaju używki.
Tyle, że dopóki do niej dążymy, jest ok, bo mamy jakiś cel.
Gdy natomiast zaczyna ona wypływać sama z siebie, ot tak, bez niczego... tracimy ten cel.
I nie mamy już do czego dążyć, zamiast żyć zaczynamy wegetować.

Nie potrafimy się śmiać, szczerze uśmiechać, nawet wkurwiać czy płakać.
Nic nas nie boli.
Nic nam nie podnosi ciśnienia.
Nic nas nie dziwi, nie wzrusza, nie motywuje do złapania kolejnego wdechu.

Nawet (o tyle dobrze) nie mamy na tyle tej pieprzonej motywacji do złapania żyletki w ręke, bo chuja to da? Chuj wie co będzie potem? Po jakiego pierdolonego chuja mamy się podnosić z wyra i lecieć do kuchni po ten jebany nóż, jeśli nie mamy pewności, że potem nic nie będzie?


To jest przejebane uczucie.
Przy tym uzależnienie od czegokolwiek wydaje się piękne.

A z tylu przepięknych opcji uzależnień, które dostaliśmy od świata, lepiej być uzależnionym od jakiejś substancji chemicznej, którą dostajemy na zawołanie za kwit, niż od ludzi, których, nie dość, że nie da się przedawkować i nie istnieje dawka nas w 100% satysfakcjonująca, to jeszcze nie jest to transakcja do wycenienia, czy coś typu towar za towar. Nic pewnego.

Jeden wieczór naćpana jak szmata, miesiąc na detoksie i tak kurwa w kółko.


Ja pierdole, nie lepiej się uzależnić od takiej alfy, wybulić ze 300 zł na miecha i mieć spokój?
Zamiast budować fundamenty z puszków po dmuchawcach.

czwartek, 8 stycznia 2015

Zalfiona tak bardzo. Epilog.

Z powodu, iż rozkminy mi znowu lecą jak popierdolone, stwierdziłam, że dam kolejną notką i jak mi się alfa skończy albo będzie beka, albo olśnienia, albo poświęcę reszte życia interepretacji/oleję - w zależności od poziomu motywacji.

Ale tak pomyślałam... w sumie pomyślałam dużo rzeczy.

Najpierw, że zamiast coś wyjaśnić, tylko to komplikuję i zamiast w  przedstawić sensowny pogląd, widziany w nowej, nie tylko zaskakująco ciekawej ale też istotnej perpektywy... tak w sumie bardziej kreuję w głowie surrealistyczne wizje danego tematu, które zamieniam w jakiś wywód starając się przy tym zachować styl. I ładną formę jak ostatnio zauważyłam.
Wyobraźnia bierze górę nad rozsądkiem, przerost trości nad formą i stąd ten problem ze sformułowaniem czegoś. Tak  sumie nie jest to błędne, bo wszystko idzie drogą analizy, dedukcji prowadzących do dobry wniosków, ale niepotrzebnie to rozmazuję na tak dużej powierzchni i staje się mało konkretne.




Dobra kurwa. Koniec rozkminiania o sensie sensu rozkmin, analizowanych w każdym sensie z osobna. Bezsensu.

Zalfiona rozkmina, którą prawie skończyłam, a kończenie jej teraz nie ma sensu. A w sumie ma, bo została puenta, ale teraz mi się nie chce.

Ej kurwa.

Tak sobie myślę... ten pieprzony zlepek wszystkiego, wszystkiego w znaczeniu tak rozległym, że gdyby taki zwykły śmiertelnik, Nicola Tesla powiedzmy, był w stanie chociaż wyobrazić sobie ten cały chaos... w sumie nie mam nawet pomysłu, który mogłabym poprzeć czymś bardziej wiarygodnym od intuicyjnego wsłuchania się w energię, bo z fizyki zawsze zdawałam na ładne oczy... ale tak zakładam, że byłby error.
 Eee... dobra, wracając do sedna, bo już pomijając fakt, że najebałam 5 linijek, zdanie jest niepoprawne stylistycznie i mniej więcej w połowie czytania gubi się jego ogólny zamysł, to jeszcze nie ma puenty, której wprowadzenie spowodowałoby drażniący, nienaturalny wydźwięk myśli, która po beznamiętnym dopieszczeniu przez młot pneumatyczny, skacze w amoku po różnych płaszczyznach, desperacko i tak nieudolnie próbując odnaleźć stabilną równowagę, co emituje do otoczenia stan ogólnej dezorientacji dezorientacji.
Hmm... a w sumie to kurwa zupełnie inaczej.

W ten sposób wygląda każda moja próba określenia czegokolwiek i tak naprawdę każde słowo tej notki jest w pizdu nie tam gdzie powinno być, ale staram się w ten sposób wykuć, wytopić, zmieszać każde z nich, żeby ten nieogar był jak najmniej widoczny.

...

Nie mam pojęcia czy mi to wychodzi.




.........................................................................................................................................

Po tym krótkim uzupełnieniu, które tak naprawdę chuj wie czemu miało służyć, a jedynym dość logicznym wyjaśnieniem jest rozproszenie autora i zaburzenia w ocenie rzeczywistej istotności pierwiastków poddawanych analizie w różnych warunkach atmosferycznych, różnych stanach emocjonalnych i przy użyciu różnych narzędzi, rzadko ułatwiających zabieg, a znacznie opóźniających moment, w którym nastąpi dotarcie do ostatniego elementu wyznaczającego granicę  maksymalnego wychylenia poziomu satysfakcji w danym przedziale dziedziny, co zaowocować może jedynie wykresem nie posiadającym co prawda sprzeczności czy żadnych nieprawidłowości świadczących o nieprawdziwości tezy. ale sprawiającego wrażenie wyznaczanego przez niewyżytego choleryka biegającego slalomem w, pod, nad i dookoła punktu docelowego, dopóki nie zabraknie mu wolnego miejsca, co de facto widać po składanych zdaniach.





No... teges...
Kurwa, ten cały pierdolnik, na który codziennie kurwimy wbrew pozorom jest w kurwę idealny.
A dlaczego, to chciało mi się rozwijać jak zaczynałam pierwsze zdanie notki.

Każdy chce coś zmienić, naprawić, usunąć, cofnąć się w czasie... problem polega na tym, że czas nie jest czymś, co istnieje fizycznie w jakikolwiek sposób, rozciągając się z obranego punktu A do punktu B, bo której ciągle w tym samym tempie leci sobie świat. historia się nie zapisuje, zakręty nie są z góry ustalone, a każda obecna sekunda nie jest nieistotną jednąchujwiektórą na przestrzeni tyyylu kurwa miliardów, tylko tak naprawdę jest jedyną.
Niepowtarzalną, ciągle deformującą się, ale jedyną realną.

Ale to znowu taka wstawka o czasie.

Chodzi o to, że cały czas chcemy uzyskać władzę nad czynnikami zewnętrznymi, na które nie mamy wpływu; żyjemy w fikcyjnym świcie, którego już nie ma, wytwarzając nieudolnie imitacje czegoś, co dawno się rozpadło, kierujemy się emocjami, które straciły jakąkolwiek rację bytu chwilę po zdarzeniu, które je wywołało i do tej pory blokują nas mechanizmy zrodzone w momencie niefortunnego nawału czynników zewnętrznych, powodujących uplastycznienie naszego umysły na tyle, że siła pewnych skrajnych stanów emocjonalnych przeważyła jego stabilność i uległ deformacji powodując patologię w sposobie naszego postrzegania rzeczywistości. Często nie jesteśmy świadomi nawet przyczyny naszego dyskomfortu, różnych stanów lękowych, depresyjnych, czy paniki w sytuacjach, które nie powinny tego wywołać, więc próbujemy to tłumaczyć na wszystkie możliwe sposoby, by usprawiedliwić zachowanie przed zdrowo myślącym obszarem, który dostrzega pewnego rodzaju konflikt. Tym oto sposobem dajemy sobie pełne prawo do blokowania się, ucieczki i ograniczenia naszej wolności, nie mając tego za słabość. Wręcz przeciwnie, formujemy wokół siebie całą armię wszystkich dostępnych argumentów, która po za złudnym poczuciem bezpieczeństwa powoduje głównie izolację i składa się z kobiet, dzieci i ludzi niedomagających fizycznie. Sami zamykamy się w swojej ciemnej komnacie sam na sam ze lękami i słabościami i udajemy, że nie słyszymy ich ciągłych zaczepek, szyderczych śmiechów, a jak na nas plują, z teatralnym wręcz wyrażeniem dezaprobaty spoglądamy na sufit i stawiamy miskę gdziekolwiek, by utwierdzić się w przekonaniu, że wszystko jest w porządku.
A to tylko blokada.
Element, występujący na płaszczyźnie, na której sami kreujemy swoją rzeczywistość. Mamy pełną swobodę w postrzeganiu świata, kontrolę przekazywanej energii i możliwość zmiany naszego stanu na dowolny inny. Czemu z tego nie korzystamy? Nie dlatego, że nie potrafimy.
Nie chcemy.
"Mam doła i czuję silną potrzebę ubolewania nad swym losem, by pogłębić ten stan i przeżyć w sposób intensywnie proporcjonalny do wielkości problemu. Jestem nieszczęśliwy. Teraz czuję silną potrzebę kurwienia na życie, żeby nie czuć dodatkowo poczucia winy, przekonania, że jestem gorsza, bo to ja nawaliłam i zrzucić z podświadomości perspektywę jakichkolwiek konsekwencji, które mogłyby mnie spotkać, A dla lepszego utożsamienia się ze swoim bólem ubiorę się w jakieś czarne łachy, a myć i czesać to mi się nawet nie chce, bo i tak nigdzie nie wyjdę, nie jestem w nastroju, mam ochotę tylko na zaszycie się w tym, co najgorsze, bo w końcu inaczej nie potrafię poradzić sobie z rzeczywistością wychodząc jej na przeciw, bezpieczniej się czuję uciekając, a robiąc w chuja moje najbardziej świadome odczucia, nazywając to biegiem przełajowym, na który nagle poczułam nieuzasadnioną chęć lub zostawiając żelazko na gazie nie obciążam swojej psychiki w sferach poczucia własnej wartości, satysfakcji i pewności siebie. Mimo wszystko czuję silną potrzebę uspokojenia sumienia i odzywają się sadystyczno-masochistyczne skłonności, ale nie będę się cięła, bo nie jestem jakąś jebniętą emo gimbusiarą, więc tylko się odizoluję, zachlam, przećpam i nie przejebię żadnej okazji, która zagraża życiu lub zdrowiu, wywołując adrenalinę, ale oczywiście wszystko pod przykrywką korzystania z życia, bo nie chcę się przyznać nawet przed sobą."

Tyle kurwa wpierdalanie sobie jazd, non stop, Przekręty lepsze niż w lunie za małolata. Walenie w chuja prawie jak typ gości z którymi nie wiedzieć czemu najczęściej się spotykam. Wzbudzają większe zaufanie, lepsze wrażenie i cenniejszą hierarchię wartości od kogokolwiek innego, ale kurwa od razu widać ten błysk ruchacza w oku w miejscu gdzie u innych pojawia się to prawicze przyćmienie stref mózgowych czuwających nad strefami erogennymi.

I co zrobisz? Nic nie zrobisz, tym bardziej, że wszystkie laski z którymi spał przez ostatni tydzień jakoś nie wydają Ci się bardziej interesujący od Twoich facetów z ostatniego tygodnia.
Cieszysz się, że Ci nie truje telefonami, nie cukrzy, a w razie ewentualnej niestabilności emocjonalnej nie będziesz miała nikogo na sumieniu.
Jeszcze.

No ale wracając.

Czemu tak się kurwa usraliśmy na zmienianie czynników zewnętrznych i bezsensowne tarzanie się w swoich chorych samonapędzających się anomaliach, by poprawić stan wewnętrzny, gdy nad tym mamy pełną kontrolę? Możemy w ciągu 10 minut aż dostać zawrotów głowy, od bujania się po krańcach sfery emocjonalnej, narzucać ludziom sposób w jaki chcesz być odbierany, wprawić, mało, że siebie, ale i innych w dowolny nastrój,  wyjść z ciała, polecieć gdzie chcesz, wjebać się pod prysznic, który spłucze z Ciebie wyrzuty sumienia, stres, wstyd, odświeży, zresetuje i zaczynasz kurwa od nowa, ściągając z atomów każdego ciemnego zaułku kosmosu tylko dobrą energię, wprowadzasz pozytywną aurę, nie pamiętasz o przeszłości, która kurwa nie istnieje, ani nie napierdalasz myślami perspektywy ostatnich groszy, które pewnie wydasz na browar, bo w sytuacji podbramkowej spokojnie dasz rade się wyżywić, prowokując akcje skutkujące śniadaniem.


Świata zewnętrznego, samego w sobie, ludzi, zdarzeń, systemów nie zmienimy.
I w kurwe dobrze, bo przypominając punkt wyjściowy i pomijając już ten cały pierdolnik, którego najebałam między dwoma pierwszymi linijkami, a tą konkluzją, nad którą właśnie się pocę, kurwa pocę dosłownie i to alfą... to kurwa, wystarczy pomyśleć realnie.



Zalfione rozkminy, których nie skończyłam, a kończenie ich teraz nie ma sensu.

Blokady.
Wkurwiające zjawisko.

Proste do przezwyciężenia, ale zjabiście trudne do zebrania się by to zrobić.

Znikają, kiedy przestajesz mieć świadomość ich istnienia.

...

A w sumie to nie. Po przeczytaniu tego zdania zastanawiam się czy zgubiłam jakiś fragment mojego wywodu, czy mam już bardziej przegrzany umysł niż mi się wydaje. Pewnie to druga opcja i jutro okaże się, że gdyby ktoś był w stanie wyznaczyć współrzędne moich obecnych myśli i umieścić je w odpowiednim układzie, to ta linia przypominałaby bardziej bazgroły sześciolatka, niż jakiś sensowny wzór, otwierający kolejne drzwi.
W sumie to nawet gdyby takie przeobrażenie energii w materię było fizycznie możliwe to pozostaje jeszcze jedna kwestia.
Czas.
Co to kurwa tak naprawdę jest?
Zakładając, że byłabym inżynierem podpisującym się pod tym całym chorym projektem... w sumie to znając życie bym się podpisała w ciemno, ufając niezawodności architekta w swojej branży, a przynajmniej tłumacząc tak sobie wynik szybkiej analizy i wyważenia priorytetu... Ale gdybym jednak intuicyjnie poczuła silną potrzebę sprawdzenia planów, a ten debil nie uwzględniłby w nich czasu, dodałabym go od razu i postarała się żeby jełop wyleciał z roboty.
To taki element wykończeniowy, który jest niezbędnym elementem, żebyśmy nie pogubili się w "tu i teraz" i mogli normalnie funkcjonować, rozwijać się i coś kurwa robić, budować, tworzyć, zachowywać w życiu jakiś porządek i posiadać względne poczucie kontroli.
Mimo wszystko jest to bardziej uniwersalny punkt odniesienia który też w pewien sposób nas napędza i pomaga nam zachować świadomość i... (po chwili namysłu i upewnieniu się, że ... tak, chyba mogę  umożliwiający nam niż narzucone tempo istnienia.







Zajebiście, że są takie urozmaicenia życia, których nie można... miałam napisać w sumie przedawkować, ale tak rozkminiony temat mnie nie satysfakcjonował













Staranie się uprościć myśli do takiego stopnia żeby je zmieścić w słowa jest jak gonienie przeze mnie kropli.